Samochody elektryczne na naszych ulicach to wciąż rzadkość. Te najbardziej egzotyczne wzbudzają zainteresowanie, ale nie ekscytację. Mimo ciągłego postępu technologicznego, wciąż są bardziej motoryzacyjną ciekawostką niż praktycznym środkiem transportu.
Większość koncernów motoryzacyjnych nigdy się do tego nie przyzna, ale pewnie wcale nie chciała by być tak bardzo „eko”. Coraz ostrzejsze normy emisji spalin i inne wymagania ekologiczne sprawiły, że w motoryzacyjnym świecie królować zaczął downsizing czy coraz bardziej skomplikowane i kosztowne konstrukcje silników diesla mające wymusić ich większą „czystość”. Kwiatkiem do kożucha koncernów motoryzacyjnych stały się samochody elektryczne. W swojej ofercie mają je najwięksi producenci aut.
Niezależnie od marki samochody elektryczne mają jedną zasadniczą wadę, która tak naprawdę przesłania wszystkie zalety tych pojazdów. To zasięg. Praktycznie wszyscy producenci lubią naginać rzeczywistość i podają maksymalny zasięg znacznie różniący się od rzeczywistego. Ten sięgający czasem nawet kilkuset kilometrów udaje się osiągnąć jedynie w laboratoryjnych warunkach.
Jednym z popularniejszych elektrycznych samochodów, przynajmniej na rodzimym rynku jest Nissan Leaf (liść po – ang.). Nissan Listek zasilany jest kompaktowym silnikiem elektrycznym na prąd zmiennny, umieszczonym z przodu i napędzającym przednie koła. Rozwija moc 80 kW (odpowiada to ok. 109 KM). 12 sekund do setki i prędkość maksymalna ok. 150 km/h. Jak na warunki miejskie całkowicie wystarczy. To co uderza w kontakcie z elektrycznym samochodem to cisza. O tym, że po naciśnięciu guzika samochód jest gotowy do jazdy, świadczą tylko zapalone wskaźniki. Podobnie jest w trakcie jazdy, oprócz wiatru owiewającego karoserię, do wnętrza kierowca nie dobiegają żadne inne odgłosy, póki oczywiście nie włączy radia. Dzięki temu, że wysoki moment obrotowy dostępny jest praktycznie zawsze, samochód jest wystarczająco dynamiczny. W ruchu miejskim i na autostradzie jest więc cicho, wygodnie i dynamicznie. I tak przez…. około sto kilometrów. Gdy na wyświetlaczu pojawią się dramatyczne komunikaty o wyczerpaniu baterii, gorączkowo musimy rozglądać się za gniazdkiem elektrycznym i zapomnieć o przejażdżce na 8-10 godzin. Tyle standardowo zajmuje ładowanie Leafa.
Nissan ma ambitne plany i zamierza wiosną 2014 roku ruszyć ze sprzedażą Leafa także w Polsce, licząc, że sprzeda go nawet sto sztuk rocznie. Te ambitne plany zależą jednak od także od rozwoju infrastruktury towarzyszącej eksploatacji „elektryków”, przede wszystkim stacji szybkiego ładowania pojazdów, a tych w przeciwieństwie do krajów „starej” UE, Japonii czy Stanów Zjednoczonych, wciąż jest u nas jak na lekarstwo. Ani władze centralne, ani samorządy nie kwapią się też do przyznania użytkownikom elektrycznych czy hybrydowych pojazdów ulg i zniżek, co staje się normą w krajach Europy Zachodniej.
W naszym kraju elektryczne samochody kupują głównie korporacje np. Z branży energetycznej, jako pojazdy idealnie wpisujące się w „zielone” strategie marketingowe.. Klientów indywidualnych „odstrasza” głównie bardzo wysoka cena, nawet w przypadku małych samochód oscylująca wokół 100 tysięcy złotych i ograniczona funkcjonalność związana chociażby ze wspomnianym już zasięgiem.
Mimo iż polski rynek samochodów elektrycznych jest mniej niż skromny (oferta samochodów elektrycznych obejmuje u nas obecnie m.in. Mitsubishi i-Miev, Peugeota iON czy „prawie” elektrycznego Opla Amperę), mamy na nim także swoje osiągnięcia. Akademia Morska w Gdyni od dawna już konstruuje elektryczne samochody na bazie istniejących modeli. Auto-mobil jest jedyną firmą w północnej Polsce dokonującej takich konwersji. Elektryczne Pandy powstają także w
Warszawie.